domenica 2 febbraio 2014

WRACAMY DO KABULU - rozmowa z Mir Waisem Zaherem, księciem Afganistanu

Mir Wais Zaher, książe Afganistanu
- Jakie zachował pan wspomnienia ze swojego kraju?

- Piękne wspomnienia i bardzo żywe. Wspomnienia z dzieciństwa są przeważnie takie, gdyż jest to beztroski okres naszego życia. Do szóstego roku żyłem w pałacu, pod opieką niańki. Potem ojciec zdecydował się wysłać mnie do normalnej szkoły, która mieściła się blisko pałacu i nazywała „Szkoła Wolności”. Pamiętam pierwszy dzień w klasie z chłopcami w moim wieku. Byłem bardzo zaciekawiony, gdyż nigdy wcześniej nie znalazłem się w tak dużym gronie rówieśników. Posadzono mnie z tyłu, razem z synem osób bardzo biednych, bez zważania na to czy jest on Pasztunem czy Tadżykiem. Do szkoły odwożono mnie zwyczajnym samochodem, często natomiast wracałem sam pieszo, przechodząc przez bazar. Bardzo ciekawiło mnie życie ludzi, ich praca i rozmowy. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak bardzo pacyfistyczny był ten kraj, w którym syn króla mógł chodzić po ulicy jak przeciętny obywatel. Kochałem tamtą spokojną atmosferę i ludzi, którzy nigdzie się nie śpieszyli, i nie byli zestresowani. Mieli zawsze czas, by zatrzymać się i pogawędzić.
Nie doceniałem pałacu. Dla małego chłopca był on zbyt duży. Podobał mi się jednak sposób, w jaki urządził go mój ojciec. Było w nim wiele ciekawych przedmiotów, reprezentujących różne kultury i tak różne światy. Dopiero widząc ruiny w telewizji, zdałem sobie sprawę, że coś straciliśmy. Nie tylko moja rodzina, ale wszyscy - bo to miejsce było świadectwem historii i tolerancji. Mam nadzieję, że go odbudujemy. Kiedy, wraz z ojcem oglądamy migawki telewizyjne, widząc to ogromne, niewyobrażalne zniszczenie - pęka nam serce. Zostały zniszczone nie tylko pałace i domy - przede wszystkim wojna zniszczyła ludzi. To już nie te same twarze, które pamiętam z dzieciństwa...

- Jak ocenia Pan republikański zamach stanu dokonany w 1973 roku przez pańskiego wuja Mohammada Daud Chana, a później inwazję sowiecką?

- Miałem wtedy zaledwie 16 lat. Nie mogłem w to uwierzyć. Nie wyobrażałem sobie, że osoba tak bliska mojemu ojcu, z którą spędził całą młodość we Francji - mogła zrobić coś takiego. Była to olbrzymia tragedia rodzinna, przede wszystkim jednak olbrzymia tragedia dla kraju. Daud stwierdził, że dokonał przewrotu z miłości do ojczyzny i dla jej dobra. Moim zdaniem nie - nakręcił spiralę przemocy i otoczył się niewłaściwymi ludźmi bez skrupułów, którzy nim manipulowali. Rosjanie przyrzekli mu wiele rzeczy. Jego tragiczna śmierć, która całą familię napełniła niewypowiedzianym smutkiem i odrazą, jest chyba najlepszą odpowiedzią na to, czym tak naprawdę był ten przewrót.

- Jak doszło do przewrotu? Pański ojciec wyjechał wtedy na operację oczu, w Afganistanie jednak oskarżano go, że nie potrafi sprawować władzy i tak naprawdę nie interesuje się polityką oraz krajem?

- W 1973 r. ojciec wyjechał do Anglii na operację i później miał spędzić okres rekonwalescencji na wyspie Ischia, we Włoszech. Każdego roku z przyczyn zdrowotnych podróżował do Europy. To kłamstwo, że król wyjechał, bo nie interesował się krajem i polityką. Król Zaher Szach miał olbrzymie zaufanie do swojego kuzyna Dauda, któremu w dobrej wierze delegował wiele spraw państwowych. Jak widać - popełnił błąd. Kiedy dowiedziałem się o przewrocie, wyjechałem z Anglii, gdzie studiowałem w College Harrow, by pozostać u boku ojca, w Rzymie.

- Najstarszy z czterech synów króla popełnił samobójstwo na wieść o zamachu stanu? Następca tronu zginął jak kamikadze, rozbijając się w swoimi samolocie o jeden ze szczytów?

- To jest legenda. Zginął w zwyczajnym wypadku samolotowym - o osobistych tragediach wolałbym jednak nie mówić. Chciał wrócić do kraju, by walczyć u boku mudżahedinów przeciwko Armii Radzieckiej i chciał, bym wrócił razem z nim. Pakistan jednak nie dał nam wiz wjazdowych.

- Król Afganistanu Mohammad Zaher Szach chce wrócić do ojczyzny. Pan również?

- Król z niecierpliwością oczekuje dnia, w którym ponownie będzie mógł zamieszkać w ojczyźnie i żyć ze swoim narodem. Ja wyjeżdżam do Afganistanu na początku marca, by ocenić sytuację. Król ma zamiar wyjechać w połowie marca. Powróci na stałe.
Ja chcę pojechać i zobaczyć ten kraj, w którym żyłem tylko jako dziecko. Rodzinę królewską nie interesuje władza. Nie mamy roszczeń do tronu i nie wyobrażamy sobie, aby Republika mogła na nowo stać się monarchią. Na obczyźnie zbyt wiele się nauczyliśmy. Osobiście pragnę zająć się kwestiami humanitarnymi i rozwojem gospodarczym kraju.

- Jak rodzina królewska żyła we Włoszech?

- Każdy ma swój sposób życia. My żyliśmy wspomnieniami i z nostalgią. Kiedy zbiera się cała rodzina - rozmawiamy o przeszłości i nasze serca wypełniają się smutkiem. Czasami jest lepiej być zwykłym obywatelem, niż księciem. Przez cały okres ezylu żyliśmy bardzo skromnie, ale z godnością. Chyba jesteśmy rodziną królewską, która żyła najskromniej. Mój ojciec poświęcił się pracy dla kraju. Spotykał swoich poddanych, ale traktując ich jak współobywateli i próbując pomóc im na obczyźnie. Prowadził bardzo intensywną działalność dyplomatyczną.

- Wasza rodzina wywodzi się od Ahmada Szacha Durrani, czczonego jako ojca Afganistanu. Panu nadano imię Mir Wais, które nosił legendarny wódz Pusztunów z Kandaharu. Co myśli Pan o swoich przodkach?

- Jestem dumny z mojej dynastii, a korzenie mojego drzewa genealogicznego sięgają aż Quaisa - druha proroka Mahometa. W 1709 r., mój przodek Mir Wais Hotaki, jako pierwszy zbuntował się przeciwko Szachowi Persji, który chciał nawrócić sunnitów afgańskich. Syn Mir Waisa - Ahmad Szach Durrani podbił Iran i powołał do życia w 1747 r., pierwszą Loja Dżirga (Wielka Rada), będącą moim zdaniem bardzo nowoczesnym narzędziem władzy i zapobiegającą monarchii dziedzicznej. Król był wybierany przez wszystkie plemiona i spośród nich. Szach Durrani zasiadł również na tronie w Indiach i w Kaszmirze. Zjednoczył wszystkie podbite ziemie, dając początek pierwszemu Imperium Afgańskiemu. Jego syn - Tamerlan Szach, przeniósł stolicę z Kandaharu do Kabulu. W rezultacie - klan Durranidów rządził Afganistanem przez blisko 200 lat, aż do detronizacji mojego ojca.

- Czego nauczył Pana Zachód?

- Wiele rzeczy. W Europie zmieniła się nasza mentalność. Zrozumieliśmy, że jeżeli ktoś chce coś osiągnąć - musi walczyć o to, ale bez rozlewu krwi. Nauczyłem się tutaj, że czas to pieniądz. Rytm życia jest inny - trzeba się śpieszyć. Zrozumiałem też jak fundamentalne są prawa kobiet. Tutaj kobiety pracują, zajmują się biznesem, mają inicjatywę. My w Afganistanie bez kobiet nie zrobimy nic - musimy dać im miejsce i uczynić je współodpowiedzialnymi za nasze społeczeństwo.
Po części jestem Europejczykiem - w końcu żyłem we Włoszech tyle lat. Jednego jednak nie mogę zaakceptować. Na Zachodzie ludzie żyją, aby pracować. Ja chcę pracować, by żyć.

- Czy kobiety w Afganistanie nosiły burki podczas rządów króla?

- Niektóre Afganki noszą burkę, tkwi to w tradycji. Pamiętam, że jako chłopiec bardzo się ich bałem, bo myślałem, że są to duchy. Dopiero jako dojrzały mężczyzna zrozumiałem, co znaczy widzieć świat przez kratę i idąc, patrzeć tylko pod nogi, by nie upaść... Kobiet w burkach było jednak mało. Dziewczyny mogły ubierać się jak chciały. Niektóre nosiły czarne, jedwabne welony i tradycyjne stroje - inne zakładały minispódniczki, malowały paznokcie, robiły makijaż. Myślę, że kobieta w welonie jest bardzo tajemnicza i mnie osobiście się podoba. Najważniejsze jest chyba pozostawić kobietom wolny wybór, co do tego jak chcą się ubierać.

- Jak to się stało, że Afganistan - kraj otwarty i tolerancyjny, w którym współżyły różne nacje i kultury - zszedł na drogę integralizmu religijnego i stał się „centralą terrorysrtyczną” dżihadu?

- Kiedy kraj zajęła Armia Radziecka, która nie respektowała naszych obyczajów - lud zaczął walczyć z okupantem w imię religii. Na czele „świętej wojny” stanęli różni przywódcy - większość z nich zaczęła wykorzystywać religię jako przykrywkę dla własnych interesów i celów politycznych. Każdy z nich potrzebował pomocy z zewnątrz i zwracał się do opiekunów oraz potencjalnych sponsorów. W ten sposób do kraju dostali się obcokrajowcy i roztoczyli tam swoje wpływy. Wielki sojusznik narodu afgańskiego – Stany Zjednoczone, niestety opuścił nas w najgorszym momencie. „Panowie wojny”, z których każdy chciał zdobyć władzę, rozpoczęli walkę między sobą. Muszę przyznać, że moi rodacy wyniszczyli kraj bardziej niż okupant. Z perspektywy czasu, z niedowierzaniem stwierdzam, że Sowieci w porównaniu z nimi byli mniejszym złem. W końcu przybyli talibowie, którzy potrafili wykorzystać sytuację i nastroje ludności. Na początku deklarowali, że walczą w imię króla, że są armią królewską i naród pokładał w nich nadzieję. Jak zobaczył cały świat - było to najgorsze zło. W kraju, który międzynarodowa opinia publiczna pozostawia samemu sobie - może wydarzyć się wszystko. Afganistan w ciągu 30 lat przeszedł z jednej skrajności w drugą - od ateizmu komunistycznego do religijnego ekstremizmu islamskiego.

- Jaka jest Pańska opinia na temat interwencji sojuszu antyterrorystycznego w Afganistanie?

- Na to pytanie nie mogę udzielić odpowiedzi.

- Jak rodzina królewska zareagowała na przejęcie władzy przez talibów? Król podjął jakieś próby dialogu z rządem mułły Omara, dla dobra kraju?

- W 1999 r. król zorganizował bardzo ważny kongres na rzecz Afganistanu, na którym zdecydowano o podjęciu akcji dyplomatycznych, poprzez wysłanie delegacji do wszystkich rządów. W 2000 r. delegacja królewska udała się do Kandaharu, by spotkać mułłę Omara i zaproponować powołanie Wielkiej Rady. Mułła nie pojawił się, jak to w jego zwyczaju. Niżsi rangą talibowie odpowiedzieli, że teraz trwa wojna - więc powoływanie Loja Dżirga nie ma sensu. Zrobi się to, gdy wojna się zakończy, a kiedy się zakończy - nie wiadomo. Jednym słowem - zbyli delegację królewską.

- Jak Pan wspomina Abdula Haqa? Dyplomacja królewska zna jakieś bliższe szczegóły dotyczące zdrady, która doprowadziła do jego śmierci?

- Poznałem go dopiero w 1999 r., ale od razu staliśmy się przyjaciółmi. Chciał, abym wrócił do Afganistanu już wtedy, razem z nim. Śpieszył się bardzo, choć wszyscy uważaliśmy, że jest jeszcze za wcześnie. Haq był znakomitym organizatorem. Utraciliśmy jednego z najbardziej wartościowych Afgańczyków, który w okresie pokoju mógł być bardzo przydatny i piastować z powodzeniem najwyższe funkcje państwowe.
Kto zdradził - jeszcze nie wiemy. Wcześniej czy później prawda wyjdzie na jaw. Talibowie, pakistańskie służby specjalne, ktoś kto uważał go za konkurenta? Jedno jest pewne - biedny Haq nie mógł uciekać. Stracił nogę, wdeptując w jedną z sowieckich min i miał protezę. Ludzie bin Ladena zabili go w pośpiechu i pogrzebali ciało w bezimiennej mogile, aby nie mógł stać się bohaterem swojego ludu.

- Haq wiózł pieniądze dla opozycji. To były pieniądze króla?

- To były pieniądze zorganizowane przez niego. Haq po wycofaniu się Sowietów, jako jedyny skończył z wojną i zajął się handlem z Dubajem oraz działalnością na rzecz pokoju w Afganistanie. Był człowiekiem zamożnym, ale nie bogatym - jednak wszystkie swoje pieniądze wydawał na ten cel, gdyż był prawdziwym patriotą. Miał sławę wielkiego wojownika, mogącego równać się z Masudem. Rosjanie się go bali, inni też.

- Co myśli Pan o Ahmadzie Szachu Masudzie, Gulbuddinie Hekmatirze, Burhanuddinie Rabbanim, Ismaelu Chanie, Raszidzie Dostumie?

- Powiedziałem już, że mudżahedini okazali się gorsi od Sowietów. Nie chcę tym osobnikom poświęcać mojego cennego czasu.

- Pusztuni będą w stanie wyrzec się zemsty rodowej i zaakceptować wszystkie mniejszości etniczne?

- Mam nadzieję, że tak i musimy zrobić wszystko, aby tak się stało. Jest to wielka odpowiedzialność, która spada na barki mojego ojca. Pojednanie narodowe - to cel dla którego król wraca do kraju. Niestety, chęć odwetu pali wszystkich, którzy stracili bliskich. Zadośćuczynić im będzie bardzo trudno. Chcielibyśmy, by do Afganistanu przybyło więcej międzynarodowych sił zbrojnych oraz siły ONZ, które w jak najkrótszym czasie pomogą nam odbudować wojsko, policję oraz system władzy centralnej. Pusztuni muszą dać mniejszościom narodowym wszystkie prawa. Moje wątpliwości budzą jednak Tadżycy.

- Dlaczego Sprzymierzenie Północne wyasygnowało na premiera Hamida Karzaja i dlaczego po upadku talibów, w dalszym ciągu w Afganistanie jest w mocy prawo Koranu, które przewiduje odcinanie rąk i kamienowanie?

- Na to pytanie nie mogę udzielić odpowiedzi. Mogę tylko powiedzieć, że za rządów mojego ojca, szariat nie był w wigorze. Ja respektuję prawo islamskie, ale do pewnego stopnia. Nigdy nie widziałem kamieniowania i nigdy czegoś tak okropnego nie chciałbym zobaczyć. Moim zdaniem pora, aby w XXI wieku zmienić trochę sposób myślenia. Jak człowiek, któremu obcina się rękę może później pracować? Prawo Koranu przyczynia się do tego, że kraj staje się nieproduktywny, odbija się bezpośrednio na jego gospodarce, nie mówiąc już o psychice ludzi, którzy przeżyli amputację.

- Co to jest „dusza afgańska”?

- Afgańczycy są narodem, który ma duszę i charakter. Są bardzo hojni i gościnni. Kiedy kogoś polubią - naprawdę oddaliby mu duszę. W tej duszy jest również nostalgia i fatalizm dziejowy - chyba jedynie Polacy potrafią to zrozumieć. Wiele osób jest zdania, że to naród zabijaków, gwałtowny i mściwy. Afgańczycy, a przede wszystkim Pusztuni, po prostu nie zapominają nikomu zdrad i wyrządzonych krzywd. Potrafią jednak wybaczać. Tadżycy i Uzbecy są bardzo sprytni, przebiegli i inteligentni, nie mają jednak kodeksu honorowego. Hazarowie są pracowici i oddani - to grupa etniczna, która ucierpiała najbardziej. Są więc Afgańczycy i Afgańczycy. Wszyscy mają piękny, ale trudny charakter.


© AGNIESZKA ZAKRZEWICZ, 2002

Nessun commento:

Posta un commento

Nota. Solo i membri di questo blog possono postare un commento.